Helena Napierała – Powrót

Helena Napierała (ur. 1929 r. w Leszczewku)
Miejsce i data nagrania: Stary Folwark, 2022 r.
Realizacja i transkrypcja: Małgorzata Makowska

 

 _mp3

 

 

 

MM: A skąd wiedzieliście, że już można iść?

HN: No to już jak Ruskie przyszli, to już można iść. Już Niemcy nas nie zatrzymają. No ale my szli i szli, to przez Niemcy my przeszli do polskiej granicy dochodzili, zagonili nas do takiej, tam taki wiesz majątek był. Duże takie podwórko, to wszystkich tam z wozami co jechali Polaki tak zagonili wszystkich, konie pozabierali.. a ile trupów. Ruskie swoich pochowali a Niemcy wszystkie leżeli na wierzchu. Porozjeżdżane co na szosie, znakiem, to te wozy porozjeżdżane czołgami, konie porozjeżdżane, ludzi porozjeżdżane, wszystko. My tak samo szli bokiem. Tu szosa a my tu tak ścieżka była, jak do Krakowskiego, to my sobie tamtędy szli. No to co? Jak pijane leci do nas, zabiera. Rękawicy mi zabrał, to walizki nam zabierał. A jeden starszy zleciał też tak samo za nim:

-No to szto Ty? Szto Ty?! Kto wy?

-Polaki.

-No to szto ty Polaków bierzesz?

I w mordę go i w mordę go! I tak my szli do granicy. A my wyszli na Ostrów Mazowiecki. No to my się ta spytali.. „O! – mówi – To wy tu źle wyszli”. A my mówim: „My szli aby prędzej do polskiej granicy się dostać bo już nam tak już mówię się dały niemieckie strony, bo już my nie mieli żadnego ratunku”. Musieli tak iść. No i tak żeśmy przyszli. I on mówi:

-To gdzie chcecie?

-My idziemy na Suwałki.

-A to tu – mówi – idźcie w tę stronę.

– A my na Warszawę.

-To idźcie w tę stronę.

No i tak porozganiali nas, tako zostało nas później siedem. Znakiem ja, siostra i ta jedna z naszej wioski co ze mną była w tej cegielni i jeszcze tych trzech chłopaków, to żeśmy tu szli. Nie! Czterech nas szło. Ofryjenko spod Wigier, Turynowicz spod Wigier – drużnikiem był na szosie, Jezus zapomniałam jak on się nazywał. No i później my podeszli troszeczkę, zaczęło się już ciemno robić. My zaszli do jednego na podwórko i mówimy żeby nas przenocował, bo tu nic nie widać dalej, żadnych domów, tylko las. My się pytamy:

-Jak daleko przez ten las?

-Piętnaście kilometry przez las – mówi – musicie iść.

– No to mówię: „ Przyjmijcie nas na noc.” A ten gospodarz mówi: „Ooo! Dopiero syn mój przyszedł z Niemiec.” A Gieńka mówi tak… [a ja już chora byłam, bo my nie jedli, nie pili wody, tylko śnieg jedli i ja przez to zawaliło mi całe gardło, gorączkę dostałam i nie mogłam już wcale iść prawie. No ale szłam. Później już chłopaki mnie na sanki wzięli wsadzili i ciągnęli pomału.]

– Dajcie chociaż byle gdzie! My nie mówim, żeby nam dali łóżka i pierzyny.

– Aaaaa…to ja nie wiem… Tam widzicie te światełka tam w polu? No to – mówi – idźcie tam. Ja wezmę najwyżej tylko trzech chłopaków. A dziewczyny niech idą tam.

A później to już tak coraz bliżej Suwałk to już byli inne ludzie. Nawet już ostatnie noce jak my doszli przed Raczkami jeszcze no i jechali milicjanty. No i krzyczy do tego chłopa: „Zatrzymaj się pan! A ten mówi:

– Co?

– Bo trzeba zabrać tych. Widzi pan jak oni ledwo lazą już?

No i rad nie rad wzięli. No a to był koniec stycznia jak my szli. My jak przyszli tutaj przed torami zaraz, to tam mieszkała matki siostra. Mówim zajdziem, zobaczym czy ona jest? Czy nie ma tam? No my zaszli, patrzamy a ona: „O Jezus, Maria! A Jezus! A moja Józefka to się uciesy. A to ja was tutaj przenocuję”” A my mówim:

– Nie! My pójdziem. J

– Jak pójdziecie jak ciemno – mówi – już teraz. Jak wy pójdziecie?

– To szosą pójdziemy.

A to szosa nie była asfaltowa tylko bita z kamieni. No i my mówim:

– Nie! Pójdziemy.

– A tam przecież pełno wojska w lesie stoi. Nie wiadomo jakie to wojsko jest. Czy to polskie, czy to ruskie, czy to jakie – mówi.

– Pójdziemy!

No i my wyszli tylko za tory, jakiś chłop idzie. No i my idziem, tak sobie gadamy, gadamy. My tak jego minęlim, idziem. A on mówi tak: „Eeeeeeeeee! A co to wy za jedne jesteście, że wy tak omijacie i nawet dobry wieczór nie powiedzieli?” A my mówim:

– To mężczyzna się kłania kobietom a nie kobiety chłopom.

– Ooooo! A kto was tak nauczył?

– A matka tak nas nauczyła.

On był starym kawalerem. On się nazywał Józef Maciuk, na niego gadali. Maciejewski ale na niego gadali Maciuk.

MM: A jak już Pani weszła do domu rodzinnego, co tam się działo?

HN: Oj! Jak my weszli tam nie było ani podłogi, ani okien. Niemcy wszystko wyrwali, co było takie możliwe, że byli w okopach, można było coś zrobić z tych desek. Te okna, to wszystko do okopów, do lasu wynieśli. Wszystkie domy. My szli ten Maciuk mówi: „A to co wy za jedne? A my mówim..

„O cholera! To jak wy się trzymacie? Jak wasze zdrowie? Dziewczynki kochane, moje. A zaraz pośpiewamy chyba sobie nie?” A Gienka mówi: „Nie. My musim najpierw dotrzeć do domu. Ukąpać się, zrzucić z siebie te ciuchy a później dopiero możem pośpiewać.” No i tak my doszli. I tutaj taki pierwszy Rzepiejewski mieszkał, na przedzie; pierwszy dom. Stojał tak oparty na płocie, papierosa palił a ta moja siostra mówi: „Cześć Władziu! A on mówi: „O cholera! Gieńka chyba. Gieńka to Ty? A ona mówi:

– Ja!

– O Jezus, Maria! A to matka się ucieszy.

My idziem patrzamy takie światełko malutkie, bo elektryczności nie było. No i my się tak umówili, że ja wejdę pierwsza, Gieńka później zostanie i później przyjdzie. Ale to już było inaczej. Chłopaki co z nami szli to oni w Raczkach odłączyli się od nas i poszli już sobie a my mówili musim odpocząć trochę. I oni jechali tak jakby dzisiaj a my na jutro mieli przyjść. I oni jechali i szła moja siostra ze szkoły ta najmłodsza. Jakiś chłop ich podwiózł i krzyczą do niej: „Ej dziewczynko! A daleko ty mieszkasz od Fiszerów? A ona mówi:

– Nie! Bo ja jestem Fiszerówna.

– To ty powiedz ojcom, że ich dziewczyny jutro przyjdą do domu. Ale ja weszłam do domu, nasze siedzą, kolację jedzą. Matka no nie wiem takie bluzy no mieli na sobie jakieści, bo one wygnane byli, w lipcu byli wygnane stąd. Za Suwałki aż tam daleko, jakieś wioski, my stamtąd listy otrzymywali od ojców.

MM: Mieliście jakiś kontakt?

HN: Tak, to my listy pisali.

MM: I wszystkie listy dochodziły?

HN: Tak. I my tam zaszli do tej kobity, co tam matka z ojcem była i mówim, że tu prawdopodobnie mieszkali Fiszery jakieś. Tak mieszkali ale tylko jak ruskie przyszli, to oni już pojechali do domu. No a oni pojechali w grudniu. W lipcu ich wygonili a w grudniu oni dopiero do domu przyjechali. To nie było nic. Na polu nic nie było. Ani kartofli, ani zboża. Nic. Wszystko było pokoszone, pozbierane, kartofli wykopane. Wszystko było zrujnowane. Wygnańcy przyjechali do domu to już nie było nic. Nie mieli nic do jedzenia. To matka szła i tam gdzie oni już kopali te kartofle to wiadomo, tak aby wielkie pozbierali, tam drobne zostawili. To matka szła i motyką kopała tę ziemię. Bo już raz wybierane i zbierała te wszystkie ziemniaki jakie byli. To uzbierała przez parę dni cztery metry razem. A zboża to już nie było nic. Głód i nędza była.

MM: No i wróćmy do tego jak pani wchodzi do domu…

HN: Weszłam do domu. Pochwalony! A matka… łyżka jej wyleciała z ręki. „O Jezus! A ojciec naszykował rower i miał jechać jutro po was. O Jezu! A gdzie Gieńka?” A mówię:

– A tylko ja szła.

– A nam powiedzieli, że dziewczyny idą do domu.

No to Gieńka już weszła wtenczas no i bek! Krzyk! O Jezu! Matka mówi: „A Jezus, Maria! A co ja wam tutaj dam jeść? Kiedy prawie my już skończyli te jedzenie.” Gieńka mówi: „A to nic. Wytrzymamy do jutra. Nagrzejcie dla nas wody, bo nas wszy opanowali, że tylko zrzucić gdzieś tam na podwórko te nasze ciuchy a tylko co innego włożymy.” No i tam matka posłała słomy. Bo to też ani łóżka, ani niczego nie było. Było powynoszone. Wszystko Niemcy pozabierali. A to ktoś, jak miał wielką rodzinę to poprzynosił. Bunkry i przynosili. A jak tylko ojciec sam szedł i matka to we dwóch tam za dużo nie nazbierali. No i my przyszli.. to chyba była sobota. To my się ukąpali, przebrali i poszli my spać. Pokładli my się na tę słomę, przespaliśmy się i na jutro rano wstali i dalej tam, robić co się dało.

Top